POWRÓT KRÓLA
RED HOT CHILI PEPPERS - RETURN OF THE DREAM CANTEEN
RECENZJA
Przygotował: Michał Koch
Partner artykułu:
Nie sposób przygotować tekst dotyczący płyty „Return of the Dream Canteen” od Red Hot Chili Peppers bez wspomnienia o dwóch rzeczach, przystańmy więc przy nich na chwilę. Po pierwsze do zespołu, po ponad dziesięciu latach, powrócił John Frusciante, wirtuoz gitary, wizjoner muzyki wszelakiej, współtwórca największych przebojów grupy i mistrz sztuki komponowania. Po drugie RHCP wydali w tym roku już jeden album – bardzo udany „Unlimited Love”, który zwiastował powrót zespołu do formy. Jednakże przy rozmaitych okazjach muzycy przyznawali, że podczas sesji nagraniowych powstało około stu utworów, które zamierzają systematycznie ujawniać światu. Jak rzekli, tak zrobili. Dwa albumy w ciagu roku, trick niczym z przełomu lat 60. i 70., gdy podobnie robili m.in. Led Zeppelin. Jednak, czy taki ruch mógł udać się w 2022 roku?
I tak, i nie. Zawartość „Return of the Dream Canteen” jest dziwna. Mam wrażenie, że poszczególne kompozycje zawarte na krążku są lepsze od tych zapisanych na „Unlimited Love”, jednakże całość nie wchodzi już tak gładko. Przy okazji odsłuchu poprzedniczki nie było mowy o znużeniu, a teraz jest mi ciężko zapamiętać cokolwiek – oprócz fenomenalnego „The Drummer” – co pojawia się w okolicach drugiej połowy płyty. Warto wspomnieć, że tym razem Red Hoci poniekąd powrócili do korzeni, jest więcej funku, jest trochę szalonych połamańców językowych od wokalisty Anthony’ego Kiedisa, jest fajna współpraca Flea i Chada Smitha w sekcji rytmicznej, ale nie ma tu psychodelicznych miniatur rodem z płyt „Freaky Styley” czy „The Uplift Mofo Party Plan”. Przynajmniej dla mnie to zawód, gdyż przedsmak mieliśmy na pierwszym singlu, czyli „Tippa My Tongue”, który wydawał się zapowiadać szaleństwa. Ostatecznie dostaliśmy po prostu album Red Hot Chili Peppers, i to chyba boli najbardziej.
Natomiast to w dalszym ciągu dobre wydawnictwo, z perełkami pokroju „Peace and Love”, „Fake as Fu@k” czy „Bag of Grins”. No i mamy też „Eddiego”, hołd Frusciante dla zmarłego niedawno Eddiego van Halena” – numer oparty przede wszystkim na gitarze, z obłędną solówką i brykającym basem. Bardzo dobrze brzmi też zakończenie, brzmiące niczym natychmiastowy klasyk „In the Snow”. Mamy tu jednak garść zapychaczy, a „My Cigarette” to kuriozum, utwór, który w najlepszym razie powinien pojawić się, jaki b-side któregoś singla. Różnorodnych piosenek na „Return of the Dream Canteen” jest tak wiele, że nie ma sensu opisywać każdej z nich. Zaufajcie mi – tu każdy znajdzie coś dla siebie. I w tej różnorodności, zgrai pomysłów i chęci pokazania, że RHCP dalej potrafią, jest chyba też największa wada wydawnictwa. Nadmiar przytłacza, nie pozwala się rozkoszować, a poszczególne kompozycje raz po raz próbują zwrócić naszą uwagę na zasadzie: „Hej, spójrz na mnie! Jestem jeszcze bardziej dziwna niż poprzedniczka!”.
Red Hot Chili Peppers potwierdzili, że w dalszym ciągu reprezentują gitarową ekstraklasę. Potrafią zachwycić, ale zdarza się im też przynudzić. Są tym dobrym kumplem z lat młodości, który co prawda założył rodzinę i ma dobrze płatną pracę, ale w dalszym ciągu chciały trochę poszaleć. Może nie zawsze się udaje, natomiast często jest zabawnie. Potrzebuję takich Red Hotów w moim życiu. A powrót Frusciante do zespołu był niczym powrót króla – tym na co wszyscy czekaliśmy.
Mam tylko nadzieję, że dwa albumy wydane w 2022 roku nie oznaczają dłuższej ciszy wydawniczej. Dlatego pozwolę sobie na bezpośrednią odezwę: Red Hoci, dajcie nam chwilę odpocząć, ale zapukajcie do drzwi za kilka chwil.
Limitowana edycja na purpurowym winylu dostępna tylko w VOICESHOP.PL
Tracklista:
LP1
Strona A
1. Tippa My Tongue
2. Peace and Love
3. Reach Out
Strona B
4. Eddie
5. Fake as Fu@k
6. Bella
7. Roulette
8. My Cigarette
LP2
Strona C
9. Afterlife
10. Shoot Me a Smile'
11. Handful
12. The Drummer
13. Bag of Grins
Strona D
14. La La La La La La La La
15. Copperbelly
16. Carry Me Home
17. In the Snow